Mam wrażenie, że ostatnimi czasy mamy coraz łagodniejsze zimy. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio śnieg leżał w moim mieście dłużej niż dwa, trzy dni. Żeby korzystać z zimowej aury trzeba jechać w wysokie góry. W innym wypadku o śniegu można zapomnieć. Mróz też odwiedza nas coraz rzadziej. Dzięki temu klują się na potęgę różnorodne zarazki, a latem mamy plagę komarów i kleszczy, których nie wybiła porządna zima. Dzieci też nie mają okazji pojeździć na sankach czy nartach. Po prostu odczuwamy skutki efektu cieplarnianego wynikającego z naszej niefrasobliwości.
Traktujemy planetę, jak coś, co zawsze będzie nam dostarczać wszystkiego, co potrzebne. Niestety zasoby się wyczerpują, a nas jest coraz to więcej. Mało kto zdaje sobie sprawę, że Polska lada chwila będzie miała kłopoty z dostępem do czystej wody pitnej. Wydaje się, że mamy mnóstwo rzek i jezior. Prawda jest jednak taka, że większość wód nie spełnia kryteriów czystości i nawet po uzdatnieniu nie nadaje się do spożycia, a jedynie do celów przemysłowych. A i to niekoniecznie. Zeszłe lato i jesień pokazały nam, jak dużym problemem mogą być wysokie temperatury i brak opadów. Wyschnięte studnie i zbiorniki retencyjne zagroziły rolnictwu. Z kolei wysoka temperatura wody spowodowała problemy z chłodziwem dla elektrowni. Woda był po prostu za ciepła.
Do czego może to prowadzić. W pierwszej kolejności do wyłączeń bloków energetycznych, a więc przerw w dostawie prądu do firm i gospodarstw domowych. Musimy się spodziewać, że będą one coraz częstsze. Drugi efekt, to ograniczenia w dostępie do wody. Może się okazać, że za kilka lat, możliwość wzięcia prysznica czy kąpieli będzie luksusem, na który pozwolić będą sobie mogli jedynie najbogatsi. Wygląda na to, że powinniśmy się niepokoić marnymi zimami, bo przekładają się one na coraz niższy komfort naszego życia.